Cześć, czołem! Jak co miesiąc, mam dla Was kolejny artykuł z kolejnego państwa, który przejechałem autostopem. Od tego momentu będzie dosyć egzotycznie i tak już zostanie do końca tej serii. Zatem przyszedł czas na Mongolię!
Przywitanie z trzecim już krajem znowu nie wyglądało zbyt optymistycznie. Były spory o pieniądze, przepychanki i tego typu klimaty, które na granicach w post sowieckich krajach, były już dla mnie prawie że standardem. Jednak nie chciałem się za bardzo skupiać na takich niuansach, bo już wcześniej się przekonałem, że nie świadczyły one o ogóle społeczeństwa.
Po wjeździe nieco w głąb Mongolii, wcale jakoś drastycznie mnie nie dotknął brak ludzi. W końcu Rosja, z której dopiero co przyjechałem, też nie była jakoś specjalnie zatłoczona. Natomiast, tym razem miałem do czynienia z krajem, który powierzchniowo był kilkukrotnie większy od Polski, a liczył sobie tylko 3 miliony ludzi, z czego prawie połowa żyła w Ułan Bator.
Pomimo, że obok mnie nie przejeżdżało zbyt wiele samochodów, to i tak już pierwszego dnia dojechałem do stolicy. Po drodze minąłem sporą ilość jurt rozbitych pośrodku niczego. Nie spodziewałem się je zobaczyć jeszcze w stolicy. Tam się właśnie przekonałem, jak bardzo ludzie byli do nich przyzwyczajeni.
Swoją pierwszą noc spędziłem w namiocie, ale na drugą udało mi się załapać do domu typowej mongolskiej rodziny. Wszystko w ramach tzw. Couchsurfingu. Zaprosiła mnie tam Otgoo, która jak się okazało była dziewczyną. Wcześniej jej imię brzmiało mi bardziej męsko, a ze zdjęć też za wiele nie wynikało. Dzięki niej mogłem zaobserwować pewne zwyczaje i różnice z codziennego życia jej familii. Całkiem niedawno przeprowadzili się z jurty do domu, który został wybudowany niemal dokładnie w tym samym stylu. W środku, nie licząc przedsionka, było w zasadzie tylko jedno pomieszczenie, gdzie wszyscy spali. Każdy obok siebie. Zero ścian wewnątrz. Zero własnego kąta. Dla Europejczyka, coś takiego byłoby nie do pomyślenia. Wspólnie leżeliśmy na jednym dywanie. Jeden pokój, jedna podłoga i 6 osób. Czułem się jakoś tak inaczej. Na pewno zastanowiłem się pięć razy zanim cokolwiek powiedziałem, zapytałem czy poruszyłem. Z całej naszej ekipy wyłamał się jedynie tata rodziny, który leżał na tapczanie. To zasadniczo mogło pokazywać, jaką pozycje miał mężczyzna w ich kulturze, jednak nie miałem co do tego pewności, bo też głupio było zapytać.
Na drugi dzień Otgoo przyznała, że w sumie to wolała mieszkać w jurcie. Czuła się w niej po prostu lepiej. Taki sposób życia, był pewnego rodzaju fenomenem. Mongolia, jeśli chodzi o temperaturę, znana była ze skrajności. Zimą potrafiła ona dochodzić nawet do -50℃, choć średnio to było ok. -35℃, z kolei latem bywało i +40℃. Jurty musiały się sprawdzać, nawet w tak ekstremalnych warunkach. Mongołowie dzięki nim nadal mogli prowadzić koczowniczy tryb życia i to im się chyba najbardziej podobało.
Przebywanie ze wszystkimi członkami rodziny w jednym pomieszczeniu, było dosyć oryginalne. Dom, który wewnątrz nie miał żadnych ścian, na pewno zbliżał innych do siebie. Z drugiej strony fajnie przecież mieć czasem swój kąt. Może przy bardzo ciężkich zimach, takie właśnie rozwiązanie dawało najlepszy efekt? Wszyscy byli w jednym pomieszczeniu, każde ciało dawało ciepło, które nie rozchodziło się już nigdzie dalej.
Rodzice Otgoo, pokazali mi też swoje tradycyjne stroje. Do niedawna większość ludzi zakładała je jeszcze na co dzień, a obecnie, zwłaszcza w mieście, Mongołowie coraz bardziej ulegali modom przychodzącym z zachodniego świata. Ich dawne ubranie nosiło nazwę Deel i był to po prostu płaszcz przewiązany pasem. Słynął przede wszystkim z funkcjonalności. Wykonywano go z brokatu, wełny albo aksamitu, stąd był bardzo ciepłym ubraniem, idealnym na skrajnie zimne, stepowe temperatury. Z kolei do pasa zawsze można było jeszcze coś doczepić. Płaszcz, tak jak ten ze zdjęcia, był zapięty z boku, dlatego początek był po naszej lewej stronie, a koniec po prawej. To było bardzo proste i jednocześnie bardzo mądre rozwiązanie, bo też dużo lepiej chroniło przed dostaniem się zimna do środka.
Z rodziną Otgoo spędziłem jeden z moich dni w Mongolii.
Innym razem, będąc niemal już na Gobi, doszło do dość osobliwego spotkania. Jak to zwykle stanąłem na stepie, żeby złapać stopa. Po ok. 15 minutach podjechał samochód. Za kółkiem siedział starszy Pan, o wyraźnie mongolskich rysach twarzy.
– Gawarisz pa ruski? – zapytałem.
– Da, Otkuda vy? – odpowiedział starszy Pan.
– Z Polszy.
Facet zaczął się dziwnie śmiać. Dla mnie to była całkiem normalna reakcja, bo w końcu byłem już dosyć daleko od Kobylnik. Po chwili oczy wyszły mi na wierzch. Ten gość zaczął gadać po polsku. Spotkać Mongoła mówiącego w moim języku i to jeszcze w takim miejscu, niemal graniczyło z cudem, ale nic się nie działo bez przyczyny.
Trochę sobie porozmawialiśmy. Ten Pan przedstawił się jako Eryk, choć jego prawdziwe imię było o wiele dłuższe, coś jakby Duo Bat Erdene. Kiedyś uczył się w Polsce, a później pracował w ambasadzie mongolskiej w Warszawie, stąd u niego tak dobry polski. Obecnie jedna z jego córek mieszkała w naszym kraju. A on po kilku latach pobytu u nas stwierdził, że wróci do swojego kraju, bo jak to określił „u nich jest większa swoboda gospodarcza.” Jako jedną z głównych przyczyn, wymienił brak ZUS’ów i innych tego typu głupot. Przyznaje trochę mi to dało do myślenia. W Mongolii otworzył biznes związany z maszynami do kopalń. Narzekał na mentalność ludzi do pracy, którzy po prostu mało wiedzieli i ogólnie niezbyt wiele robili. Tak czy inaczej, Eryk w moim odczuciu był bardzo mądrym facetem i wyglądało na to, że całkiem nieźle mu się powodziło.
Na koniec okazało się, że jechał z ekipą w celach biznesowych, do pierwszego miasta w Chinach. Dzięki niemu zostałem bardzo ulgowo potraktowany na granicy, zresztą podobnie jak i oni. Może właśnie dlatego na siebie trafiliśmy?
Tyle z kraju Czyngis Chana. Za każdym razem staram się wyciągać te najciekawsze i najbardziej unikalne historie, mając na względzie głównie Wasz punktu widzenia. U dołu też zawsze zostawiam kontakt do siebie. Napisz do mnie, jeśli masz jakieś uwagi, pytania, czy cokolwiek innego. Następnym razem będę pisał o Chinach, może jest coś szczególnego o czym chciałbyś się dowiedzieć?
cdn.
Hubert Krupka
kontakt.hubertkrupka@gmail.com