Hubert Krupka z Hong Kongu

0
922

 

Cześć, czołem! Po zagadkowej, ale już niestety coraz chłodniejszej Japonii, zrobiłem kolejny zwrot na południe i poleciałem do Hong Kongu, miejsca które jeszcze do 1997 roku, było pod rządami Brytyjskimi. Natomiast kiedy ja tam przyleciałem, Hong Kong funkcjonował jako jeden ze Specjalnych Regionów Administracyjnych Chińskiej Republiki Ludowej.

Po wylądowaniu znowu przywitał mnie nieco większy hałas, choć nie tak duży jak to bywało w Chinach oraz ciepły zwrotnikowy klimat, większy mix kulturowy, drzewa ze zwisającymi lianami, wielkie liście bananowców, palmy i jeszcze wyższe niż w Japonii – ceny.

Już od jakiegoś czasu miałem wszystko zorganizowane, włącznie z noclegami. Znowu skorzystałem z serwisu couchsurfing, gdzie znalazłem Mateusza z Polski, który mieszkał w Hong Kongu razem z żoną Cass i chciał mi pomóc w mojej wyprawie. Jak się okazało był z Poznania, więc biorąc pod uwagę, gdzie się znajdowałem i ile drogi już przejechałem, mogłem śmiało powiedzieć, że świat jest naprawdę mały. Mateusz był psychologiem, kiedyś też podróżował i co ciekawe, pisał pracę na temat zmian zachodzących w tożsamości podróżnika. Wedle jego teorii, u kogoś kto był w drodze przynajmniej 2 miesiące, występuje efekt, który on nazwał syndromem „Nowoczesnego Beduina”. Tego typu ludzie nie mogą usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu i czują się źle, kiedy wpadają w tzw. Strefę komfortu. Długa rozłąka z krajem, rodziną i przyjaciółmi daje też dużą szansę, żeby po powrocie wprowadzić radykalne zmiany, jak na przykład w codziennych nawykach czy rozpoczynaniu nowych przedsięwzięć. Jak mówił Mateusz, pierwszy etap po przyjeździe wymaga szybkiego wprowadzenia modyfikacji i olbrzymiej pracy nad sobą. Niestety największymi wrogami jesteśmy my sami oraz po trochu otaczający nas ludzie, którzy podświadomie mogą pchać nas w kierunku, który dla nich będzie komfortowy, czyli taki który już dobrze znają.

Cały Hong Kong, był położony na półwyspie Koulun i wielu mniejszych wysepkach. Razem z Mateuszem, chcieliśmy się dostać do tzw. Części biznesowej. Tam pierwsze co zobaczyłem, to oczywiście olbrzymie drapacze chmur, ciasno ułożone na bardzo małej powierzchni. Największy International Commerce Center, miał 118 pięter i 484 metry wysokości, to tak jakby 269 gości takich jak ja (1,8m), ustawić jeden na drugim. Wszystkie budynki wznoszono, aż do ograniczających ten teren podstaw gór. Niemal każdy skrawek płaskiej ziemi został tam wykorzystany. Nie wiem, czy wiecie, ale pod względem ilości wieżowców, to właśnie Hong Kong jest numerem 1 na świecie. To pewnie również przez to, że to tam siedziała cała międzynarodowa finansjera.

W drugiej kolejności zobaczyłem, jak bardzo Koulun jest zabiegane, tam wszystko działo się tak szybko. Znowu z wytłumaczeniem przychodzą statystyki, bo jest to jedno z miejsc z największą gęstością zaludnienia, a zwłaszcza jeśli się odliczy góry i malutkie wysepki, gdzie po prostu nie da się mieszkać. Wynikiem tego wszystkiego są ceny mieszkań, które mogą kosztować nawet 70 tys. zł/m2 :O

A skoro już omówiłem bogatą dzielnicę, to może jeszcze wspomnę o drugiej stronie Hong Kongu. Na wysepce niedaleko miejsca, gdzie mieszkał Mateusz, znajdowały się domy, które śmiało mógłbym określić słowem slums. To jednak nie było najgorsze, bliżej centrum ludzie potrafili mieszkać po małych klatkach i to wszystko, przez kosmicznie wysokie ceny najmu. Na pewno rynek mieszkaniowy, jako efekt niesamowitej koniunktury gospodarczej i to na bardzo małej przestrzeni, był tematem do osobnego przeanalizowania, ja to tutaj tylko podrzuciłem, jako ciekawostkę.

Z krainy, gdzie wszystko jest naj, naj, naj, pojechałem do kolejnej byłej kolonii, ale tym razem portugalskiej o nazwie Makau. Nie miałem zamiaru przejeżdżać przez ląd, bo musiałbym wyrabiać dodatkową wizę do Chin, dlatego tym razem wybrałem się statkiem.

A co to takiego jest to Makau? Hong Kong zwykle każdy przynajmniej kojarzy, a to miejsce już niekoniecznie. A więc jak już wspomniałem, kiedyś ta ziemia należała do Portugalczyków, ale w 1999 roku oddali ją Chinom i podobnie jak Hong Kong, Makau stało się kolejnym Specjalnym Regionem Administracyjnym. Każdy z tych dwóch regionów ma dużo autonomii, inne uregulowania prawne i przez to zwykle przyciąga inny typ ludzi i inwestorów. A czym akurat Makau się wyróżniało? Hazardem.

Dało się to zauważyć już na pierwszy rzut oka. Bliżej centrum było dosłownie kasyno na kasynie. Przyjeżdżali tam głównie Chińczycy, którzy w Państwie Środka nie mogą robić takich rzeczy ze względu na inne prawo, a w Makau mogli przegrywać swoje pieniądze już bez żadnych ograniczeń. Hazard i branża turystyczno-hotelarska, to przynajmniej 50% PKB w tej byłej kolonii portugalskiej. Już teraz, to miejsce jest największym takim centrum na świecie, większym nawet niż Las Vegas.

W ciągu jednego dnia odwiedziłem przynajmniej kilka kasyn, oczywiście nagle nie zgłupiałem i nie zagrałem. Jednak w każdym z nich, poczułem jakbym się właśnie przeniósł do innego świata. Pomieszczenia do gry zostały tak skonstruowane, żeby przyciągnąć potencjalne ofiary i zatrzymać je tam jak najdłużej. Składało się na to wszystko, od braku okien, gry kolorów, specjalnej muzyki, odpowiednio dobranego światła, po pieniądze wymieniane na żetony, tak żeby ewentualna przegrana nie bolała zbyt mocno i jeszcze wielu, wielu tym podobnych rzeczy. Nad wszystkim czuwała oczywiście cała chmara schowanych kamer i goryli ze słuchawkami w uszach, ci właśnie nie pozwalali mi nosić wewnątrz czapki i robić żadnych zdjęć. Jak przypuszczałem flesze i dźwięki aparatu, mogłyby jeszcze pomóc oprzytomnieć, zatracającym się graczom. Mimo zakazu, zaryzykowałem i specjalnie dla Was przywiozłem zdjęcie ze środka kasyna Grand Lisboa. Były też miejsca, gdzie nawet tak wścibskiej osobie jak ja, nie udało się wejść, te były przeznaczone dla VIP’ów. Próbowałem przekonać ochroniarzy, że jestem prezydentem, ale i to nie poskutkowało, więc do dziś nie wiem, co się tam znajdowało…

Oprócz tego, Makau przede wszystkim wyróżniało się portugalską architekturą. Po 90 dniach podróży autostopem na innym kontynencie, poczułem się jakbym znowu był w Europie, a jednocześnie chińscy przechodnie stanowili tam dość dziwny kontrast. Wstyd się przyznać, bo nigdy nie byłem w Portugalii, a właśnie stałem prawie na samym końcu Azji.

Tak udanym wnioskiem, chciałbym skończyć relację z tych dwóch Specjalnych Regionów Administracyjnych. A przede mną na pewno kolejne „atrakcje”, bo przecież znowu miałem wjechać do moich kochanych Chin i pojeździć tam trochę autostopem, o którego istnieniu oni wiedzieli tyle, co nic. Na pewno będzie ciekawie, czekajcie na kolejne numery.

 

cdn.

Hubert Krupka

kontakt.hubertkrupka@gmail.com

 

ZOSTAW ODPOWIEDŹ