W roku kiedy obchodzimy setną rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości po 123 latach zaborów, mamy szansę na nowo odkryć znaczenie słowa „patriotyzm”. Ten czas to także okazja, aby poznać ludzi, którzy niejednokrotnie płacili wysoką cenę za to, by nasz kraj mógł być rzeczywiście wolny. Szczególnie tych ludzi, którzy żyją wśród nas, w naszej małej Ojczyźnie. Takim człowiekiem jest niewątpliwie pan Roman Łabęcki, mieszkaniec Rokietnicy, więzień polityczny czasów stalinowskich. Przyszedł na świat w 1933 r. w Zagórowie w powiecie konińskim. Wychowywał się w rodzinie o patriotycznych tradycjach. Jego ojciec walczył podczas obu wojen światowych. Jako harcerz młody Romek zaczął działać w opozycji antykomunistycznej. – Wiedzieliśmy, że mamy władzę, której sobie nie życzymy. Pierwszą naszą akcją było ściągnięcie w szkole portretów komunistycznych przywódców – wspomina. Jako uczeń 9 klasy został aresztowany przez Urząd Bezpieczeństwa. Przez 10 miesięcy przebywał w areszcie, gdzie był przesłuchiwany. – O szczegółach wolę nie opowiadać… Po rozprawie dostałem półtora roku odsiadki tylko dlatego, że
moją sprawę przesunięto, do dziś nie wiem dlaczego, z sądu wojskowego do cywilnego. Po wyjściu miałem problemy z powrotem do szkoły, uważano mnie za bandytę. Ale w końcu przyjęli mnie do poznańskiego „Marcinka” – wyznaje. Kiedy był w klasie maturalnej, został wysłany do obozu pracy przymusowej. – Spędziłem 27 miesięcy na Śląsku, do 1953 r. Najpierw pracowałem w kopalni „Rozbark” w Bytomiu, a potem w najbardziej niebezpiecznej, „Makoszowy” w Zabrzu. Pozwolono mi tam dokończyć naukę i w liceum dla pracujących zdałem maturę – dodaje. Roman Łabęcki pięciokrotnie składał podania na studia, odrzucano je jednak za każdym razem. Miał też problemy z zatrudnieniem, nie mógł bowiem wykazać się świadectwem o niekaralności. – Dopiero po 10 latach mogłem złożyć wniosek o zatarcie skazania. Postanowiliśmy więc z żoną kupić ziemię i zajęliśmy się ogrodnictwem – przyznaje. A jak trafił do Rokietnicy? – Teść mojego brata pochodził zza Bugu. Po wojnie, jako repatriantowi, przyznano mu więc 5 hektarów ziemi i to akurat w Rokietnicy, którą przekazał młodym. Brat postanowił mnie tu sprowadzić i tak zostałem. To już będzie ze 40 lat… – opowiada. Pan Roman nieustannie zabiega o to, aby w kolejnych pokoleniach pamięć o naszej najnowszej, często tak trudnej historii, wciąż była żywa. Jego zaangażowanie na tym polu sprawiło, że jest wiceprezesem wielkopolskiego oddziału Związku Więźniów Politycz
nych Okresu Stalinowskiego. Mimo swojego wieku, cały czas chętnie odpowiada na zaproszenia, by przybliżać nie tylko swoją historię, ale też m.in. losy Żołnierzy Wyklętych. KT