Hubert Krupka w podróży – Chiny

0
1354

Artykuł 9

Cześć, czołem! Jak już zapowiadałem w poprzednich Rokietnickich wiadomościach, tym razem wracam do moich „kochanych” Chin. Muszę przyznać, że byłem bardzo ciekawy tego spotkania. Wiedziałem czego mniej więcej się mogę spodziewać, więc efekt negatywnego zaskoczenia został teoretycznie wyeliminowany. Dałem sobie jeszcze jedną szansę i zacząłem kolejną autostopową przygodę z Państwem Środka.

Kiedy wjechałem do Chin był dokładnie 6 listopada, więc co tu dużo tłumaczyć – cały czas uciekałem przed nadchodzącym zimnem. Mój plan został tak ułożony, żeby nie dać się zaskoczyć przez pogodę, dlatego jadąc południem kierowałem się jednocześnie w stronę Półwyspu Indochińskiego. Po drodze oprócz spontanicznych przygód, miałem na swojej liście kilka atrakcji, które oczywiście chciałem zobaczyć. Wybrałem jedną z nich i postanowiłem opisać, a że jechałem autostopem, to oczywiście nie zabrakło kilku niespodzianek. Czytajcie dalej.

Pewnego dnia jechałem z Yangshuo, czyli z miejsca którego „kosmiczny” krajobraz przypominał plan filmu Avatar. Serio! Kawałek dalej kręcono właśnie ten film. Prawdę powiedziawszy, to właśnie o nim chciałem na początku napisać. Jednak po chwili stwierdziłem, że skupię się na innym miejscu, które w mojej ocenie było jeszcze lepsze. Ażeby się tam dostać, musiałem wyjechać z wszelkich miast i autostopem trafić do Longji, a później cisnąć między górami, jeszcze przez przynajmniej 15 km w głąb lądu. Do Longji dojechałem bardzo późno w nocy. Korzystając z tej okazji przeszedłem przez bramkę wejściową zupełnie niezauważony, ciesząc się, że nie musiałem płacić za bilet. Jednak mój punkt docelowy, był dużo dalej, więc tę noc spędziłem jeszcze w namiocie nad pobliską rzeczką.

Dzień kolejny zacząłem oczywiście od marszu. Jak zwykle liczyłem, że ktoś mnie w końcu zabierze. Najpierw trafili się jacyś cwaniacy, którzy chcieli ode mnie pieniądze, a dosłownie 2 minuty po nich, zatrzymało się małżeństwo w średnim wieku, które jechało dokładnie tam, gdzie ja. Niestety po drodze była jeszcze jedna kontrola, więc musiałem zapłacić za bilet wstępu, ale myślę, że było warto.

Wkrótce dojechaliśmy na miejsce, gdzie momentalnie rzuciły się na mnie starsze Panie, czyli kaskaderki z plemienia Zhuang i chciały, uwaga – ponieść moją torbę. Pewnie się zastanawiacie, ile ona mogła ważyć? Na pewno za dużo, a przeważnie między 20 a 25 kg. Ciekaw byłem, co się stanie, kiedy dam ją jednej z nich. Spróbowałem i niestety nie udało jej się nawet unieść do góry. Skończyło się na śmiechu. Oprócz noszenia bagażu, te wesołe kobietki oferowały też miejsca noclegowe. Po chwili jedna z nich przekonała gościa, z którym przyjechałem. Ten ku mojemu zdziwieniu nalegał, żebym jechał z nimi dalej i choć jak zwykle nie wiedziałem jeszcze o co może chodzić, to i tak w ciemno się na to zgodziłem.

Pognaliśmy urwistą drogą pod stromą górę, gdzie stał dom z niesamowitym widokiem na słynne tarasy ryżowe i wioskę Dazhai w Parku Longji. To właśnie był mój cel, zobaczyć tarasy, otworzyć flaszkę wódki (czy cokolwiek to było – na etykiecie widniał napis 26%) i tam spędzić niezapomnianą noc.

Pierwotne wyobrażenia, jak to zwykle w podróży uległy modyfikacji. Od początku nastawiałem się, że będę tam zupełnie sam i pisząc szczerze, to nawet tego chciałem. A jednak życie wszystko później weryfikuje. Wang Li Cheng oraz jego żona nalegali, żebym poszedł dalej z nimi, więc oczywiście poszedłem i tak właśnie, z tą dwójką spędziłem resztę dnia. Wspólnie chodziliśmy po wyjątkowo wąskich, górskich ścieżkach. Weszliśmy najpierw na najwyższy punkt widokowy, żeby potem zejść do położonej u dołu wioski, a wszystko to w otoczeniu tarasów ryżowych, które tworzyły dookoła niesamowity klimat. W dodatku, kiedy człowiek uzmysłowi sobie kilka faktów, to zupełnie inaczej na to patrzy. To co dziś oficjalnie nazywa się Parkiem, wcześniej powstawało na przestrzeni 500 lat i rozrosło się do wielkości 66km2. Mieszkańcy uprawiali ryż w większości manualnie i to na wysokościach sięgających nawet 800 m n.p.m. Na własne oczy widziałem, jak niemal każdy skrawek ziemi został tam maksymalnie wykorzystany. Można sobie tylko wyobrazić, ile czasu i pracy zajmuje uprawa ryżu w takim terenie. Żałowałem, że nie mogłem zostać tam dłużej. Tarasy o każdej porze roku nabierały różnych kolorów, dobry efekt był wiosną, kiedy woda zalegała na poszczególnych poziomach i odbijała kolory nieba oraz słońca, z kolei latem ryż zwykle nabierał barw zielonych, który jesienią zamieniał się w złoty, a zima, jak to zima przynosiła ze sobą śnieg i szron. Ja w Longji znalazłem na pograniczu jesieni i zimy, więc niestety nie zdążyłem zobaczyć złota.

Po długim spacerze wreszcie sobie usiedliśmy i zabraliśmy za jedzenie. Zdziwiło mnie, kiedy żona Wang Li Cheng’a nagle, tak po prostu sobie bekła. Zabrzmi to seksistowsko, ale gdyby to jemu się zdarzyło, wówczas pewnie bym tego nawet nie zauważył. Natomiast oczywiście w całych Chinach, było to czymś zupełnie normalnym.

Wieczorem okazało się, że w tym samym miejscu, Wang Li Cheng i jego żona, załatwili mi też nocleg. Skoro wylądowałem tam razem z nimi i nie spałem, jak to zwykle bywało – na dworze (gdzie w dodatku cały czas padało), to postanowiłem, że wyciągnę butelkę i wszystkich poczęstuje, jednak tylko Wang był zainteresowany. Zatem trochę jak w barze, usiedliśmy we dwójkę, rozmawialiśmy przy użyciu translatora, a ja od czasu do czasu polewałem następną kolejkę. Ja żadnym asem jeśli chodzi o picie trunków nigdy nie byłem, jednak ku mojemu zdziwieniu, Wang Li Cheng bardzo szybko zaczął patrzyć na mnie wyjątkowo mętnym wzrokiem, aż wreszcie skapitulował. To było kolejne potwierdzenie teorii, że Azjaci dużo gorzej przyjmują alkohol.

Mam nadzieję, że Wam się podobało. Tym razem chciałem pokazać coś unikalnego, coś czego nie zobaczysz w wielu innych miejscach na świecie, a Dazhai takie właśnie było. Po tylu dniach podróży, łapałem się na tym, że już coraz trudniej było mnie zaskoczyć jakąś typowo turystyczną atrakcją, dlatego z czasem zacząłem się bardziej skupiać na ludziach, którzy sami w sobie byli niezwykli i różnorodni.

Tym razem Chiny minęły mi dużo łatwiej. Wiedziałem już czego mogłem się po nich spodziewać i nawet mój żołądek zniósł to wszystko wyjątkowo dzielnie, nawet kiedy jadłem jedzenie z ulicznych restauracji.

cdn.

Hubert Krupka

kontakt.hubertkrupka@gmail.com

ZOSTAW ODPOWIEDŹ